niedziela, 17 kwietnia 2022

Polska #154 - 6 Gdańsk Maraton 10.04.2022

Pierwszy wpis na blogu od ośmiu lat...
To się porobiło. Ale 300 tysięcy wyświetleń i 125 flag odwiedzających szkoda. Reanimuje trupa. Być może tylko jednorazowo. Ale zawsze. A skoro Przypadki Pocztówkowe to wygrzebałem z mojej kolekcji kartkę z Gdańska. Trafiła do mnie 27.06.2013, z ... Warszawy. Od Edyty która mieszkała przy gdańskiej stoczni i była jej stałą bywalczynią jak napisała mi na odwrocie. Zapewne kartka pochodzi z pocztówkowej wymiany - nie pamiętam już dokładnie. Pocztówka przeleżała wiele lat w w jednym z plastikowych pudełek w towarzystwie kilkuset innych.


 
 
Teraz do rzeczy.

Właśnie mija tydzień od mojego startu na królewskim dystansie w Trójmieście. Jako że emocje jeszcze do końca nie opadły a przeczytałem od tego czasu mnóstwo relacji z Gdańska i z Dębna postanowiłem troszkę odkurzyć to moje blogowe poletko przerzucania wspomnień na słowo pisane. A wiadomo że jedno zdjęcie znaczy więcej niż setki słów, więc zdjęć też będzie mnóstwo.

Start w Gdańsku poprzedzony był solidnymi przygotowaniami. Od stycznia do końca marca przebiegłem ponad 1000 kilometrów, realizowałem program treningowy oznaczony jako dla początkujących z książki Maraton metodą Hansonów. Cel 3:00:00 i okolice. Biorąc pod uwagę życiówkę 3:42 cel bardzo ambitny. Ale pięć lat przerwy od królewskiego dystansu to szmat czasu. Plan treningowy zakładał trzy mocne treningi w tygodniu, trzy biegi spokojne/regeneracyjne. Interwały, biegi tempowe, długie wybiegania. Raz w tygodniu treningi grupowe pod okiem neizastąpionego trenera - olimpijczyka Piotrka Kędzi. Trening uzupełniający na siłowni, rozciąganie, codzienny dojazd do pracy rowerem, pojedyncze dłuższe spacery. Podstawy solidne.

Od strony logistyki samego wyjazdu wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Noclegi zarezerwowałem już w lutym na miejsce pobytu wybierając Hampton by Hilton Old Town w samym centrum Gdańska. Zdecydowaliśmy się pojechać naszym Sceniciem a Felka zostawić w domu pod opieką Agatki. Hotel oferował też możliwość pobytu ze zwierzętami ale uznaliśmy że dla naszego sierściucha będzie lepiej jak zostanie w Łodzi. Wyruszyliśmy w piątek 8.04.

Pierwszą przeszkodą okazała się pogoda. W czasie jazdy po austoradzie A1 naszym autem cały czas targały podmuchy silnego wiatru. Na tyle mocne że często musiałem napinać lewą rękę żeby kierownica nie zboczyła... W pewnym momencie niebo zrobiło się granatowe i lunął deszcz. Ten odcinek pokonywałem w pełnym skupieniu nie przekraczając 90 km/h i nikogo nie wyprzedzając. Lewym pasem co jakiś czas śmiało bardziej odważni użytkownicy A1. Jak tylko wyjechaliśmy z odcinka który ilością wszechotaczającej wody przypominał zjeżdżalnie na Fali zobaczyliśmy jednego z takim śmiałków stojącego obok auta rozbitego na barierce po dachowaniu. A chwilę później karetkę, potem wóz strażacki i Policję zmierzające na miejsce wypadku.

My do Gdańska dojechaliśmy bez przeszkód. Niestety ostatnie kilometry wprowadziły trochę nerwowość. Hotel znajdował się przy ul. Lektykarskiej 4 a nasze nawigacje zaczęły pokazywać odmienne drogi. Zrobiliśmy kółko a w zasadzie kwadrat wokół części centrum a na końcu okazało się że pierwotnie byliśmy prawie u celu i wystarczyło pojechać 100 metrów do przodu. Generalnie Mapy Google słabo w Gdańsku działają - potwierdziły to nawet spacery gdzie nawigacja potrafiła gubić trasę wielokrotnie. Na szczęście po lewej stronie pojawił się on:

Foto własne


Po dotarciu do hotelu czekała nas jeszcze przygoda z parkingiem podziemnym. Pierwszy raz jechaliśmy samochodem windą!  Szybkie zameldowanie, rzut oka na hotelowe lobby i wreszcie dotarliśmy do pokoju. A te w Hiltonie są świetne. Co przedstawiają zdjęcia poniżej.





Ciekawym patentem okazały się drzwi zarówno do łazienki jak i do szafy. Generalnie uwielbiam hotele które oferują megawygodne łóżka z ciekawym systemem materacy, kołder, pościeli. Pozwalają człowiekowi rzeczywiście odpocząć a regeneracji przed maratonem nigdy za wiele.


Foto własne

Po nabraniu sił realizowałem kolejne etapy logistyki startu. Przy okazji planowania okazało się że w sobotni poranek nie będzie mi dane zaliczyć 35 lokalizacji Parkrun w Polsce - na którą się nastawiałem od dobrych kilku tygodni - Parkrurn Wzniesienie Osowy został odwołany. Pozostałe dwie lokalizacje  w Gdańsku, a także tą w sąsiedniej Gdyni miałem już odwiedzone więc szybka decyzja - sobota też bez biegania. Nie za dużo tego taperingu? Życie pokaże.

                               SOBOTA

Sobota pozwoliła się wyspać, zjeść spokojnie śniadanie i wyruszyć do Biura Zawodów.

Foto własne


Foto własne


Pakiet składał się z koperty zawierającej numer startowy i naklejkę na depozyt raz bawełnianej pamiątkowej koszulki. Na stoisku Adrunaline odbierało się jeszcze opaskę na głowę. I tyle. Żadnych reklam, batoników, napojów etc. Potem obowiązkowy spacer brzegiem morza. Wieczorem przetestowanie całego stroju startowego.






I ostatnie uzupełnianie zapasów glikogenu w mięśniach. Tym razem padło na ramen.



Foto własne

                    DZIEŃ ZERO





Ulica Długa chwilę po 7:00 w niedzielny poranek. Cisza, spokój.

Wybiła 9.00 i ruszyli...


Zdj. Maratomania

Zdj. Maratomania

Zdj. Photo By Wasyl



Zdj. FB 6 Gdańsk Maraton


Zdj FB 6 Gdańsk Maraton

12 km. 


Tak. To było właśnie to. Ktoś kto nie zna Gdańska dokładnie takie oczekiwania miał co do trasy. Po morderczym podbiegu kończącym tunel pod Martwą Wisłą ostry skręt w lew i kolejny ostry podbieg.  Zdecydowanie tego trzeba było na 12 kilometrze. Przecież zostawało już tylko 30 kilometrów do mety.



Mija 15 km, lecimy dalej. Teraz sesja zdjęciowa ze stadionem Lechii Gdańsk w tle.


Zdj. FB 6 Gdańsk Maraton

Zwycięzca miał moje buty! A konkretnie ten model który mogliście widzieć na wcześniejszych zdjęciach klik

Zdj. FB 6 Gdańsk Maraton

Drugi na mecie zawodnik miał Nike Zoomx Vaporfly Next%, chyba najdroższe karbony na rynku.  klik. Trzeba przyznać że bardzo ładne.
 
 
Zdj. FB 6 Gdańsk Maraton

Trzeci Andrzej Witek znowu prezentuje adidas Adios Pro 2. Zawodnik ten w swojej relacji z Gdańska podkreślał że maraton to hazard. To określenie powielił też Warszawski Biegacz nazywając tak swój wpis na blogu opisujący występ w Dębnie - maratonie rozgrywanym niemal równolegle do Gdańska (tylko start zdaje się o godzinie 11.00 a nie 9.00).

Zdj. FB 6 Gdańsk Maraton

Inni z czołówki też mieli moje buty (np. nr 1484). Także technologicznie dobrze się przygotowałem. Ubrania od Compressportu i Brubecka uchroniły mnie przed jakimikolwiek obtarciami, a zwieńczeniem całości była kurtka Salomon. Mówiłem już gdzieś że nienawidzę wiatru? Jakbym ubrał się jak panowie powyżej pewnie nie ukończyłbym tego biegu.


Zdj. FB 6 Gdańsk Maraton
 Gdzie jest Wally?
 


Zdj. Photo by Wasyl

Pierwsze 15 km to bieg w małych grupkach, ale jednak pozwalających na częściowe schowanie się od wiatru. Na tym etapie udawało się utrzymywać zakładane tempo na złamanie 3 godzin. Denerwowały trochę podbiegi. W tle piękne ujęcie na Stocznię Gdańską.
Troje zawodników z tego zdjęcia złamało trzy godziny. Dwoje w singletach i jeden w leginsach, bluzie termoaktywnej i czapce. Jak widać strój nie biega, a każdy ma indywidualny komfort termiczny.


Foto FB Gdańsk Maraton

Zdjęcia przedstawiająca łapanie w locie kubeczków z wodą/izotonikiem to jedne z najciekawszych jakie mogą powstać na trasie maratońskiego biegu.


Zdj. AK-ska Foto


Zdj. Maratomania


Zdj. Maratomania

Wiem teraz nad którymi mięśniami muszę popracować - dwugłowe uda zdecydowanie odstawały od czworogłowych uda, pośladkowych i trójgłowych łydki.


Zdj P. Goździk



Za metą usiadłem na ziemi jak często po finiszu mocnego biegu. Tym razem długo nie mogłem wstać.


 
Cała prawda o moim biegu zawiera się w powyższych międzyczasach.









           PONIEDZIAŁEK


Głównym akcentem poniedziałkowego poranku w Gdańsku było śniadanie. W niedzielę musiałem zrezygnować z tej atrakcji hotelowej, a nawet po maratonie głównie uzupełniałem płyny. W poniedziałek obudziłem się głodny jak wilk więc mogłem w pełni skorzystać z oferty. Najpierw na wytrawnie, potem wjechały gofry. Gofry to słynna atrakcja tego hotelu. Wypiekane na bieżąco, z dostępem do bitej śmietany, gorącej czekolady, syropu klonowego, sosów, świeżych owoców. Szaleństwo. Do tego pyszna kawa i świeżo tłoczony sok pomarańczowy. Po takim śniadaniu można wyruszyć w drogę powrotną. Tym razem bez niespodzianek pogodowych.



Dojechaliśmy zmęczeni lecz szczęśliwy. A na Wschodniej czekał na nas Felek z Agatką i obiadem. Piękna podróż. Wiele wspomnień.


Tak zakończył się mój piąty maraton w życiu.
Pierwszy z tak dokładną relacją.
Na blogu można znaleźć też tekst o moim debiucie maratońskim w 2014.
Gdzie kolejny maraton? W Hiszpanii. W jakim mieście? Odpowiedź tez jest na blogu dziwnym trafem, wystarczy zajrzeć do sekcji z pocztówkami z tego kraju.

Jeśli ktoś dotrwał do końca proszę o zostawienie komentarza. Napisałem ten wpis głównie dla siebie żeby zebrać wspomnienia z bardzo fajnego momentu w życiu, poprzedzonego pięciomiesięcznym treningiem. Ale też dla innych czytelników - może kogoś zainspiruje do zmierzenia się z królewskim dystansem. Naprawdę niezapomniane przeżycie. Może zachęcicie mnie do jakiś sporadycznych pojedynczych wpisów po innych ważnych biegach.

sobota, 26 lipca 2014

Polska #153 591 urodziny Łodzi na Stawach Jana i w Parku 3 Maja


26 i 27 lipca w Łodzi obchodzone są 591 urodziny miasta - dokładniej rocznica nadania praw miejskich. O samym fakcie lokacji miasta możecie przeczytać choćby tutaj: klik. MOSIR Łódź z tej okazji zorganizował dwudniowy piknik. W niedzielę będzie można wystartowac w biegu na 5910 metrów, natomaist dzisiaj impreza toczyła się na Stawach Jana przy ulicy Rzgowskiej 247. Turneij piłki nożnej kobiet, pokazy rycerksie, przedstawienie nt. zasad ruchu drogowego, dmuchańce, food trucki i temu podbne atrakcje. Dla mnie była to pierwsza okazja pospacerowania po parku położonym na przeciwko Centrum Zdrowia Matki Polki. Uwagę przykuwa na pewno ściezka wokół stawu - ma około 1250 metrów i znakomicie nadaje się do biegania. Jej długość sprawia, że można łatwo odmeirzyć 5 czy 10 kilometrów. Może kiedyś wypróbuję, mimo że to 'kawał drogi"...








                    http://www.fabrykancka.pl/historia/artyku-y/o-janku-i-jego-kolumnie.html

niedziela, 20 lipca 2014

Niemcy #19 Od architektonicznej strony


Długo mnie tutaj nie było. Nie da się ukryć, że prowadzenie bloga przestało być dla mnie tak pasjonującym zajęciem jak dotychczas. Formuła się po prostu wyczerpuje. Przestałem aktywnie wymieniać się na pocztówki, nie mam ochoty na dalsze opisywanie zdarzeń z życia codziennego przez pryzmat kartek pocztowych. Pora zająć się innymi rzeczami...

A na bloga mam zamiar od czasu do czasu zaglądać - internetowy katalog moich pcoztówek to ciekawa sprawa i projekt sam w sobie zamierzam kontynuować. W tempie bardzo umiarkowanym.



piątek, 27 czerwca 2014

Polska #153 Festiwal Dobrego Smaku Łódź 2014




Właśnie odbywa się w Łodzi 11 Edycja Festiwalu Dobrego Smaku, i trzecia w której próbuję wybranych dań. Tym razem opiszę 2 restauracje i 2 kawiarnie, odwiedzone wczoraj i dzisiaj.

Zaczynamy od Ato Sushi. Lokal ten miałem okazję odwiedzić już dwa latemu, kiedy to sukcesy święciła przygotowana przez nich pasta z łososia: klik. Teraz zaserwowali danie jeszcze lepsze, w dodatku odbiór wizyty w lokalu wielokrotnie spotęgowały wrażenia wzrokowe. Potrawa prezentowała się znakomicie, szara ulica przy której mieści się Ato Sushi zamieniła się w piękny woonerf klik, a ozdobą wieczoru była urocza blondynka, która zaszczyciła mnie swoim towarzystwem. Sama potrawa - "różowa kaczka gotowana w niskiej temperaturze podawana z pomarańczowo-rozmarynową pianą na puree z zielonego chill" rozbudziła apetyt. Świetne pure, które dopiero po momencie przechodziło w ostrą nutę dopełniło efektu. Oceniam na 9/10. Punkcik odjąłem za smak kaczki - niespotykany, ciekawy, nigdy takiego nie jadłem. To niewątplwiie plusy... ale bardzo lubię mięso z kaczki i mimo wszystko zabrakło mi trochę smaku... kaczki w kaczce, znanego z dzieciństwa z drobiu przyrządzanego z własnego chowu przez babcię. Może argument miałki, ale czegoś mi w miesnym akcencie  festiwalowego dania po prostu zabrakło. Z drugiej strony dla samej blondynki 10/10. Więc nie czepiajmy się szczegółów.
Ato Sushi ma duże szanse na kolejne zwyciestwo w festiwalu.

Nastepnego dnia odwiedziłem trzy lokale - bylem głodny, poza tym nie miałem planów na piątkowe popołudnie. Na pierwszy ogień poszła Babkarnia, mieszcząca się na rogu Struga i Piotrkowskiej. Tu na gości czekała "Pijana babka". Wg organziatorów: (Kugelhopf, baba drożdżowa, baba al rum, savarin, rum baba). Geneza tego deseru nie jest jednoznaczna, ale pewne jest, że powstał dzięki królowi Stanisławowi Leszczyńskiemu. Połączenie baby z alkoholem nastąpiło w XVIII wieku i trwa aż do dziś. We Francji to savarin, we Włoszech rum baba. Babkarnia postanowiła spolszczyć wersję tego deseru i na festiwal proponuje ciasto drożdżowe z dodatkiem tartej skórki pomarańczy, nasączone sokiem z pomarańczy i polskim alkoholem (Żołądkowa Gorzka tradycyjna), ozdobione kremem. Dopełnieniem Pijanej Babki jest „kawa z jajem”, czyli kawa po turecku na zimno z lodowym kremem na bazie żółtek. Deser został wydany błyskawicznie. Nic w tym dziwnego, skoro babeczki były przechowywane w lodówce, a kawa podana na zimno. Babka była nasącozna alkoholem w stopniu średnim. Nie było go zbyt mało, na pewno też nie za dużo. Nieatplwiie lepiej smakowałaby z dobrym rumem, a nie Żołądkową Gorzką. Ale rozumiem oszczędności.  Za cały deser, klimat lokalu i historyczną otoczkę ze Stanisławem Leszczyńskim w tle ode mnie mocne 7/10.


Lili - jedna z restauracji w Off Piotrkowska i Sztufada  z cytrynową leguminą i warzywami polnymi z marmeladą i ziemią Adama, jak dodał kelner. Uprzedził również, że legumina została przygotowana z cytryn gotowanych wraz ze skrókami, tak aby nadać jej smak goryczki. Cóż. Dla mnie była średnio zjadliwa. Próbowąłem samej, próbowałem z mięsem w różnych konfiguracjach, z warzywami, a większośc leguminy i tak pzoostała na talerzu. Teraz o plusach. Sama sztufada - czyli duszona pieczeń z wołowiny szpikowana słoniną - palce lizać. Młoda marchewka, 'marmelada' wzmacniały różnorodnośc smaków na talerzu. Prawdziwym smaczkiem była dla mnie natomiast ziemia. Z nutą lawendy jak mi sie zdaje: klik.
Nota dla potrawy 7/10. Chociaż gdyby nie legumina mogło być zdecydowanie wyżej.


Na deser zostawiłem równeiż OFF-ową Meblotekę Yellow. Kawiarnia ta już dwa lata z rzędu broni tytułu najlepszego deseru festiwalowego. W tym roku przygotowali wręcz obłedną propozycję.                      SZALONY DZIAŁKOWIEC
To wariacja na temat ciasta czekoladowego – murzynka. To ciasto czekoladowo-pomidorowe z nutką chili, rozpływające się w ustach, aromatyczne, dzięki pomidorom – z odrobiną pikanterii.





Uwielbiam murzynka, a ten podany przez Meblotekę był nieziemski. W dodatku żółty słodki sos podany w małym dzbaneczku. Tak, nie mylicie się. Sos do ciasta. I to jaki. Deser rozpływający sie wustach. I ten żal z każdą łyżeczką, że na talerzu pozostaje coraz mniej wysypanej z donickzi ziemi...
Ale wszystko popsuła w mojej ocenie kawa.... Espresso z miętą podane w małym słoiku ze słomką. Mocne, ale z wieloma kostkami lodu na spodzie, gorzkie, jakieś takie... dziwne.... Niedobre.
Gdyby podali filiżankę zwykłego gciepłego cappucino byłoby 10/10. A tak jedynie 8/10.
Mebloteka tak jak Ato Sushi po raz kolejny chce zgarnąć "Grand Prix".


Tak wygląda 'spustoszony" szalony działkowiec.

Festiwal Dobrego Smaku potrwa do niedzieli. Kto jeszcze nie był - polecam. W dwóch restauracjach i dwóch kawiarniach wydałem łącznie 34 złote a spróbowałem naprawdę ściekawych potraw. Naprawdę warto.