niedziela, 9 października 2011

Tajwan #2 Old School


Tajwan to miejsce ciekawe. Miejsce, w którym na trochę zatrzymał się czas. A dostać z Tajwanu old schoolową pocztówkę to już naprawdę bardzo ciekawie. Ta przywędrowała do mnie od Nory, która okazała się bardzo miłą i sympatyczną osobą.

Old school to pojęcie odnoszące się do czegoś z poprzedniej epoki, ale takiej, która była jeszcze w miarę niedawno. Trudno napisać mi coś więcej o tej kartce .Jaka jest, każdy widzi. Przedstawia sklep ze starociami z lat 1950-1980. Teraz już nie istnieje jak pisze Nora. Został wyremontowany i przekształcony w Retro-Chick, czyli taki butik z ubraniami w stylu retro.

Zdziwiło mnie też, że w słowniku języka polskiego można znaleźć spolszczenie wspomnianego określenia - oldskul. Strasznie mnie to razi i naprawdę nie rozumiem idei, którą kierowały się odpowiedzialne za to osoby. Język polski charakteryzuje się przecież takim bogactwem słownictwa.



sobota, 8 października 2011

Japonia #19 Piraci z Kanagawy (Gotochi Card)



Dzisiejsza pocztówka od  uroczej Mari to jeden z najciekawszych okazów spośród całej serii Gotoichi Cards. Przedstawia ona Ashinoko Lake, urokliwe kraterowe jezioro w Honshu, na terenie prefektury Kanagawa. Jezioro znane bardzo dobrze turystom, choćby z powodu niesamowitej urody widoków na pobliską Górę Fuji.

Po jeziorze Ashinoko pływa wiele statków, łodzi. Najbardziej znane są jednak cztery okręty ... pirackie. Kto nie słyszał bowiem o piratach z Kanagawy!

Okręty te są replikami prawdziwych statków z różnych epok. Na pocztówce widoczna jest Ms.Victory, wierne odtworzenie słynnego 18-wiecznego brytyjskiego okrętu wojennego. Na zdjęciu na dole, po lewej stronie widać okręt o nazwie The Vasa. Jest on pomalowany na zielono i zdobiony ornamentalnymi rzeźbami w drewnie. W XVII wieku takimi statkami mógł poszczycić się król Szwecji, Gustawa Adolf.
Na zdjęciu po prawej widać okręt noszący miano The Royal, inspirowany na francuskiej flotylli z 17-stego wieku. Czwarty do brydża statek nazywa się The Fronitier i wzorowany jest na jednostkach pływających po rzece Missisipi.

W tytule posta mamy piratów z Kanagawy. Można to określenie uściślić jeszcze trochę - do piratów z Hakone. Jest to niewielka turystyczna miejscowość położona u stóp Góry Fuji. Statki należą do Odakyu company, która zajmuje się turystyką na szeroką skalę. Firma to oferuje nam choćby półgodzinny przejazd nad jeziorem Ashi - kolejką kabinowa (Hakone Tozan Cablecar)



Statki pirackie z Hakone

Ciekawa ta Japonia, oj ciekawa.

piątek, 7 października 2011

Polska #18 Legendy o Zamku w Olsztynie


Kartka od Kasi.
Dostałem ją pod koniec wakacji. Nie jest to oczywiście kartka z Olsztyna, stolicy Warmii i Mazur, lecz z małej wsi w województwie śląskim.

Z małej wsi z bardzo ważnym zamkiem, a właściwie ruinami tegoż. Został on wzniesiony w okolicach 1306 roku a rozbudowany przez Kazimierza Wielkiego w latach 1349-1359. Zadaniem zamku była ochrona zachodnich granic Królestwa Polskiego przed najazdem od strony Śląska i Czech. Oprócz tego pełnił on funkcję więzienia królewskiego.
W imieniu króla władzę na zamku sprawował burgrabia de Olsten, który posiadał pełnomocnictwo wojskowe i sądownicze. Do dziś pozostanie tajemnicą, czy ów burgrabia nabył nazwisko od zamku, czy zamek nazwano na jego cześć.

Na temat zamku w Olsztynie krąży wiele legend.
Mówi się o tym, że połączony jest podziemnym przejściem z klasztorem jasnogórskim. Liczącym kilkanaście kilometrów, utrzymanym w tajemnicy. Podziemia mają zawierać nawet rzeki,  których pływają złote kaczki.

Legenda mówi o zjawie błąkającej się po murach w ciemne noce. Ma być to duch Maćka Borkowica - wojewody poznańskiego, który za udział w konfederacji wielkopolskiej (1348-1352) został najpierw wygnany na 4 lata,a gdy to nie poskutkowało wtrącony do lochu i skazany na śmierć głodową.Codziennie miał otrzymywać tylko dzban wody i ... wiązkę siana. Kara była okrutna. Padają nawet podejrzenia, ze wcale nie chodziło o bunt, ale o romans Borkowica z królową.
Wojewoda poznański o wodzie i sianie wytrzymał podobno 40 dni. Ale jego jęki ustawicznie roznosiły się po całym zamku. I tak zostało do dziś.

Inna legenda mówi o poświęceniu godnym biblijnego Abrahama. W roku 1587 Maksymilian Habsburg próbował zdobyć zamek. Twierdzy, z rozkazu Jana Kazimierza bronił burgrabia Karliński. Oblężenie zamku postępowało powoli. Przypadkiem do austriackiej niewoli dostał się jednak syn burgradii, Kacper Karliński. Wojska Habsburga postanowiły wykorzystać to na swoją korzyść. Zaczęły szturm z potomkiem dowódcy obrony zamku w pierwszej linii. Margrabia obiecał bronić zamku za wszelką cenę, więc sam podpalił lont i sprokurował pierwszy wystrzał armatni dział obrony twierdzy.
Szturm zakończył się klęską Austriaków. Wśród ciał poległych znaleziono również ciało Kacpra. Od tego wydarzenia w wietrzne wieczory koło zamku można usłyszeć płacz dziecka.

Ruiny zamku w Olsztynie posłużyły do nakręcenia bardzo dobrej adaptacji filmowej "Rękopisu znalezionego w Saragossie"




środa, 5 października 2011

Szwecja #1 Potopowo


Dzisiejsza kartka to nagroda z wakacyjnej loterii "szwedzkiej". Szkoda tylko, że multiview.
O Szwedach z mojej ulubionej książki, czyli "Potopu" Henryka Sienkiewicza.  Pieśń śpiewana przez wojska marszałka Lubomirskiego maszerujące z wracającym do kraju królem Janem Kazimierzem do Lubowoli

"Sieczże Szwedów siecz,
Wyostrzywszy miecz
Bijże Szwedów, bij,
Wziąwszy tęgi kij

Walże Szwedów, wal,
Wbijaj ich na pal.
Męczże Szwedów, męcz
I jak możesz dręcz.

Łupże Szwedów, łup
I ze skóry złup
Tnijże Szedów, tnij
To ich będzie mniej

Topże Szwedów, top
Jeśliś dobry chłop.

Zważywszy na ówczesną sytuację polityczną bardzo patriotyczna polska pieśń.





wtorek, 4 października 2011

USA #8 Body Worlds series


Z Arizony przyleciała do mnie moja ulubiona obecnie kartka. Pochodzi z wystawy Body Worlds, autorstwa kontrowersyjnego Gunthera von Hagensa. Jest duża, przykuwa uwagę - szybko znalazła dla siebie miejsce, przyklejona na półce nad moim regałem z książkami.
Straszy więc wszystkich wchodzących wrażliwych na te sprawy. A takich  mam jeszcze  w swoim otoczeniu, na szczęście.

W Polsce o plastynacji głośno było w roku 2005. Wtedy to Gunther von Hagens planował otworzyć w Sieniawie Żarskiej w województwie lubuskim zakład składowania swoich prac, półproduktów i całego ustrojstwa. Miała powstać firma zapewniająca mieszkańcom 300 miejsc pracy. W Polsce miało dojść do pierwszej wystawy z serii Body Worlds.

W naszym kraju wybuchła więc wrzawa. Wszystkie media na czele z katolickimi przedstawiły von Hagensa jako antychrysta, który przyjeżdża ze zgorszeniem i dziełem szatana do Polski. Niemcowi wytknięto, że jego ojciec był kucharzem w SS a on zwłoki zabitych więzniów politycznych nabywa od komunistycznych władz chińskich. Germaniak wyleciał więc z Polski z hukiem i nigdy więcej  się nie pojawił.
A najwększa produkcja plastynatów na świecie mieści się w ...  Kirgistanie. Hmm, jest to od teraz jedyna rzecz, która kojarzy mi się z Kirgistanem.

Moim zdaniem bardzo dobrze, że centrum plastynacji w Polsce nie powstało. Ale podobają mi się te pocztówki - cóż poradzę. Są takie... medyczne. W jakimś stopniu jest to wspieranie dzieł pana von Hagensa, ale Niemiec i tak radzi sobie bardzo dobrze bez tego. A pocztówki z kręgu medycyny naprawdę ciężko jest zdobyć.

Trzeba jeszcze powiedzieć parę słów o plastynacji. Jest to metoda opatentowana przez Gunthera von Hagensa, metoda dosyć skomplikowana. Polega na usunięciu z tkanek tłuszczów oraz wody i nasyceniu ich odpowiednimi polimerami.

W początkowej fazie procesu zwłoki poddaje się kąpieli w acetonie schłodzonym do temperatury minus 25 stopni Celsjusza. Powoduje to całkowite pozbawienie tkanek wody. Aceton, jako rozpuszczalnik, kolejno zastępujący wodę w tkance, w kolejnym etapie rozpuszcza tłuszcz w tkance i go z niej wypłukuje. W kolejnej fazie zwłoki składuje się w zbiornikach próżniowych, w których aceton zostaje ewakuowany (wyssany) z komórek. Tym sposobem uzyskuje się efekt deficytu objętości komórek. W dalszym procesie plastynacji komórki pozbawione wody i tłuszczu oraz acetonu pod dużym ciśnieniem nasączane są tworzywami sztucznymi (kilkoma odmianami żywic polimerowych, których składu Hagens nie ujawnia). Po zakończeniu procesu nasączania komórek, zależnie od zastosowanej żywicy polimerowej, preparat utwardza się przez podgrzewanie promieniami ultrafioletowymi  lub w komorach gazowych z zastosowaniem gazu o utajnionym składzie. Preparat następnie koloruje się barwinkami o również utajnionym składzie.
-------------
Nadawca kartki  był na wystawie w Ariozna Science Center w Phoenix. Przy okazji chwali sobie bardzo dużą przestrzeń i małe zaludnienie swojego stanu - dzięki czemu może przemierzać go swobodnie na motorze. Ach Ci Amerykanie.

niedziela, 2 października 2011

Japonia #18 Powitanie jesieni


Mamy jesień, a Mari nie daje mi o tym zapomnieć. Na dzień przed wprowadzeniem się do akademika i wiążącym się z tym nierozerwanie wyprowadzeniem z domu dostałem taką miłą niespodziankę. Szkoda tylko, ze skaner zamienił złote, brokatowe gwiazdki na czarne twory.

Jesień zaczyna się równonocą jesienną 22/23 września. Tak samo w Polsce jak i w Japonii bo cała Europa i Azja leżą na półkuli północnej. Mi równonoc jesienna kojarzy się z obserwowaniem nieba. Mam wtedy jeszcze wakacje a po 23.00 wiele można zaobserwować. Szczególnie w dni równonocy, gdzie wiele gwiazd najpierw jest po stronie wschodniej nieba, a następnego wieczora widać tak jakby ich lustrzane odbicie - po stronie zachodniej. Naprawdę warto czasem popatrzeć w gwiazdy.Zachęcam.

Na kartce czekały na mnie rewelacyjne znaczki. Jeden ze spotkania międzynarodowego chirurgów - bagatela 11 lat przed moimi narodzinami, drugi zachęcający do oddawania krwi. Kompletu dopełniał znaczek z dni morza. Fajne stampsy mają w Japonii.



sobota, 1 października 2011

Japonia #17 Koi-nobori, czyli o dojrzewaniu


Dorastanie to najważniejszy etap w naszy życiu. Najpierw rodzimy się i przez pierwsze kilka lat jesteśmy białą kartą, którą kształtują nasi rodzice, rodzina, dzieci z sąsiedztwa. Później zaczynamy chodzić do szkoły, zderzamy się z różnorodnymi poglądami i charakterami, poznajemy świat. A jeszcze później to od nas
wszystko zależy i sami wybierzemy sobie w pełni świadomie otoczenie w którym jest nam najlepiej.

Na pocztówce widoczne są carp streamery rozpostarte na tle Góry Fuji. Niebieski, zawieszony najniżej należy do pierworodnego syna, czarny do matki dziecka, czerwony do ojca, a te rozpostarte yżej prawdopodobnie do dziadków.. Unoszą się one na wietrze tak jak człowiek unosi się w porywach swego życia. Te ogromne proporce mają symbolizować odwieczną ciężką drogę jaką przemierzamy zmagając się z życiowymi trudami. Wywiesza się je nieprzypadkowo w Kodomo-no-chi, czyli japoński dzień dziecka, ale z przeważającym akcentem Tango-no Sekku, czyli Święta wszystkich chłopców.

Młodzi Japońscy chłopcy mają bowiem wyrosnąć do odważnych, wytrwałych i praworzadnych mężczyzn. A inspirowac ma ich ta oto legenda.
Był sobie karp, który chciał płynąć w górę rzeki, przeskakując wodospad. Starał się bardzo mocno, ale nie mógł sobie poradzić. W końcu bogowie zlitowali się nad karpiem i zamienili go w smoka, który nie tylko wspiął się na wodospad, ale również poleciał do nieba. Opierając się na tej legendzie, Chińczycy obchodzą Święto Smoczych Łodzi, podczas gdy w Japonii, wystawia się koi-nobori. Karp stał się symbolem siły i zdolności pokonywania przeszkód, a więc cech przydatnych chłopcom w życiu.

Ta kartka to ostatnia z koperty kulturowej, którą dostałem na początku mojej przygody z Japonią od Mari.
Tutaj przypominam poprzednie:
   1. Kodomo-no-hi
   3. Jedzenie
   4. Maiko i gejsze
   5. Nowoczesność
Carp streamery były jako drugie

Kolejny etap przygody z japońskimi pocztówkami zamknięty. W odwiecznym boju Polski i Kraju Kwitnącej Wiśni na moim blogu kolejny remis - po 17. 



czwartek, 29 września 2011

Włochy #3 Schody Hiszpańskie



To moja ulubiona włoska kartka, a może nawet spośród całej kolekcji. Przedstawia słynne Schody Hiszpańskie i plac takiejż nazwy - Piazza di Spagna. Gdy dowiedziałem się, że moja ulubiona Kasia jedzie do Włoch poprosiłem ją o zdjęcie na Schodach Hiszpańskich. Terminarz wycieczki był jednak napięty i na pozowanie na tle tego słynnego miejsca nie starczyło czasu. Ślicznotka się jednak postarała i ta oto pocztówka dziś pojawia się na blogu.

Na zdjęciu widoczne są wszystkie atrakje Placu Hiszpańskiego. Słynne schody mające 138 stopni - najdłuższe i najszersze w Europie. Zostały ukończone w 1726 roku a architektami byli Francesco de Sanctis i Alessandro Specchi. Projekt został sfinansowany przez rząd francuski, a nazwa pochodzi od ... pobliskiej ambasady hiszpańskiej.
Przesąd głosi, że na schodach nie wolno jeść.

Nad schodami góruje XVI-wieczny kościół Świętej Trójcy. To właśnie on odpowiedzialny jest w okresie Bożego Narodzenia za ustawianie szopki na tarasie schodów. Tarasy są również miejscem pokazów mody i jak pisze Kasia wystawy azalii. Na pocztówce ładnie widać bogatą, kwiatową dekorację tego miejsca.

U podnóży Schodów Hiszpańskich położona jest Fontanna della Barcaccia - Łódeczka. Zaprojektował ją Pietro Bernini, ojciec słynnego Giovanni Lorenzo Berniniego - nadzorcy budowy Placu Św. Piotra, rzeźbiarza, architekta, malarza - jednej z najwybitniejszych postaci baroku. Jest ona pamiątką po powodzi, która miała miejsce na Boże Narodzenie w 1598 roku, gdy wylały wody Tybru. Wyrzuciły one w tym miejscu łódkę.
Fontanna Barcaccia zasilana jest naturalnie. Wody spływają do niej akweduktem. Tym samym, który zasila fontannę Di Trevi.

Kasia napisała, że Plac Hiszpański jest naprawdę fajny - poważny niczym kościół z XVI wieku, wystawny i delikatny jak kwiat z wystawy, spokojny, kojący jak woda i wszechstronny jak ulice odchodzące od niego we wszystkich kierunkach. Ja myślę, że ma jeszcze kilka innych cech. Jest harmonijny - mimo tłumów turystów i upływającego czasu zachowuje swój niezwykły charakter. Zbudowany w dobrym guście, z bogactwem ale bez przesadnego przepychu. Tętniący życiem - ludźmi, kwiatami, wypływają z fontanny wodą. Wreszcie jest wyjątkowy. Nie ma w świecie drugiego takiego miejsca.
I mi zawsze będzie kojarzył się z Kasią.